





|
|
 |
 |
szczyglis |
 |
reputacja mistrzowska
     |
OFICER TECHNICZNY Ostatnio widziany(a): niedziela, 10 lut 2019, 04:31 |
|
|
 |
Arkotello napisał(a): Spotkałem się z ludźmi którzy nie byli w stanie zrozumieć takowego pojmowania wiary i zachowywali się infantylnie, śmiejąc się właśnie albo przygadując. To głównie młodszych ludzi się tyczy z tego co ja zauważyłem, ale wiadomo, że i nie tylko. Ja osobiście przez 34 lata swojego życia nauczyłem się, że nie warto nawet podnosić kłótni na takie tematy, bo żadna ze stron i tak nie przekona drugiej. Z wiarą jest tak, że każdy ma swoją "prawdę" i w niej żyje. Nikomu postronnemu nic do tego, co najwyżej można na te tematy luźno podyskutować, powymieniać się swoim zdaniem i na tym koniec. No, chyba że ktoś swoją wiarą zaczyna szkodzić innym, ale to już inna kwestia. Wracając jednak do meritum to mimo, iż sam nie jestem katolikiem (ani wyznawcą żadnej innej religii) to powiem szczerze, że mnie za to osobiście śmieszą wszyscy ci "nastoletni wojujący ateiści", którzy wszem i wobec wyśpiewują swoją "wyższość" (że rozum zjedzony, a cała reszta to ciemnogród, średniowiecze, etc...bo taka moda). To jest wręcz zabawne czasem.
„Bądź dobrej myśli, bo po co być złej.“ Stanisław Lem
|
|
|
|
|
|
|





|
|
 |
 |
sirAzgar |
 |
reputacja mistrzowska
     |
Załoga FN Ostatnio widziany(a): piątek, 19 sty 2018, 20:30 |
|
|
 |
aleksandra137 napisał(a): To, ze człowiek spowiada sie Bogu przede wszystkim, a potem księdzu nie skreśla go byciem katolikiem. Kiedy to wprowadzono spowiedź jako obowiązek katolika? Jak dobrze pamiętam to około 13 wieku po soborze Loretańskim. A co do bycia katolikiem to wybacz Aleksandro, wiara w reinkarnacje, jajo ciemności rodzące demony, jak wcześniej pisałaś przyjmowanie komunii po wielu latach bez spowiedzi (to według KK jest świętokradztwo które tylko papież może rozgrzeszyć). Jak możesz to nazywać katolicyzmem? Ja cię nie oceniam, to wasza sprawa ja sam w KK nie wierzę, ale powinnaś zapytać jakiegoś kapłana czy z takimi poglądami można nazwać człowieka katolikiem, bo ja odpowiedz na to znam, ale się przekonaj.
Błąd jest przywilejem filozofów, tylko głupcy nie mylą się nigdy. Sokrates
|
|
|
|
|
|
|





|
|
 |
 |
sirAzgar |
 |
reputacja mistrzowska
     |
Załoga FN Ostatnio widziany(a): piątek, 19 sty 2018, 20:30 |
|
|
 |
aleksandra137 napisał(a): ... a teraz sprawdź od kiedy istnieje katolicyzm, a od kiedy dogmaty. Katolicyzm istnieje od dawna, istniał z innymi odłamami chrześcijan które w inny sposób interpretowały nauki Jezusa. Potem stał sie religią dominującą. Katolicyzm to ciąg prawi 20 wieków a nie gmin na początku po Jezusie. aleksandra137 napisał(a): Azgar, jeśli cię tak uwiera mój katolicyzm, nazwij mnie po prostu chrześcijaninem, pełną gębą.  Aleksandro jesteś CHRZEŚCIJANKĄ, ale w moich oczach to jest komplement  , (do katolicyzmu mam mieszane uczucia). Naprawdę wolę jak ludzie szukają drogi pierwotnych nauk Jezusa, niż to co obecnie mamy w postaci dogmatów. Pierwotne gminy były piękne, teraz kościół w niczym nie przypomina starych nauk.
Błąd jest przywilejem filozofów, tylko głupcy nie mylą się nigdy. Sokrates
|
|
|
|
|
|
|


|
|
 |
 |
HenitoKisou |
 |
reputacja poprawna
     |
Pluton Ostatnio widziany(a): wtorek, 13 lut 2018, 20:54 |
|
|
 |
W tym wypadku tak jak szczyglis jestem zdania że albo wierzysz i praktykujesz po swojemu, albo trzymasz się w 100% żadnych stanów pośrednich.Większość praktykuje i wierzy w sposób uwspółcześniony i/lub z akcentami spirytystycznymi/ezoteryka/życie po życiu/Monoroe/Michael Newton/paruzja/antropozofia/niebo jako zaświaty itp nie ma w tym żadnego personalnego pojazdu. No i bynajmniej można sie rozwijać religijnie w tym zakresie, ale to nie jest tożsame z rozwojem duchowym bo to co innego. Tylko Osho to zrównywał, ale to takie sweet cukierkowate zrównanie jednego pojęcia do wszystkiego. Wiem jak religia wpływa i zniekształca, kształtuje obraz duchowości przez system wierzeń i przekonań oraz jakim procesom podlega duchowość gdy staje sie interpretacją religijną/próbą jej kontroli przez doktryne/paradygmat. To tylko jedno z wielu ram umysłu, luster patrzenia na świat i określania swojej rzeczywostości. Nie trzeba być religijnym by być uduchowionym, a będąc religijnym/wierzącym nie czyni kogoś to głęboko uduchowionym.
Jeśli coś ma zaistnieć, to zaistnieje.
Ostatnio edytowano piątek, 2 cze 2017, 16:54 przez HenitoKisou, łącznie edytowano 2 razy
|
|
|
|
|
|
|






|
|
 |
 |
szczyglis |
 |
reputacja mistrzowska
     |
OFICER TECHNICZNY Ostatnio widziany(a): niedziela, 10 lut 2019, 04:31 |
|
|
 |
Muszę coś ważnego dla mnie wyjaśnić, będzie raczej długo... Nie wiem w jakim temacie napisać to co chcę napisać, chyba tutaj będzie pasować, chociaż też nie chcę łączyć tego z tematami konkretnie jakiejś wiary, ale z braku lepszych tematów, napiszę już tutaj. Otóż nie chciałem już za mocno mieszać w tamtym wątku: viewtopic.php?f=25&t=5475, gdzie pisane było o poświęceniu, ale chciałbym trochę rozwinąć jedną rzecz jaką tam napisałem, mianowicie o tej miłości jako celu w życiu. Generalnie chodzi mi o jedną, chyba kluczową rzecz, z której zdałem sobie sprawę przy okazji pisania odpowiedzi w tamtym właśnie temacie... Trochę pewnie teraz zaprzeczę paru swoim jakimś starszym słowom, ale właśnie o to mi chodzi. Chodzi o tą miłość konkretnie. Napisałem teraz tam w wątku obok, że nie ma na tym świecie żadnej innej potężniejszej siły, niż miłość - że to najwyższe uczucie jakie można odczuwać i że to jest tak naprawdę ten "szczyt szczytów" ponad wszystkim innym. I nagle mnie tak jakby coś olśniło, dziwię się sobie, że dopiero właśnie teraz... Mawia się, że Bóg jest czystą miłością, tak? Że najbardziej optymalny stan to wieczne trwanie w tej miłości właśnie, tak? Że to jest taki najwyższy poziom, z którym nie może równać się nic innego, tak? To teraz chyba właśnie dokładnie to samo o miłości napisałem (i naprawdę tak uważam, jak tam napisałem) w wątku obok, tyle że w takim typowo przyziemnym kontekście i dopiero teraz zauważyłem, że nigdy tak naprawdę sobie nie przekładałem tego jakoś "wyżej". Mianowicie - wiem jak wiele razy pisałem, że w "niebie musiałoby być nudno, etc." i właśnie teraz złapałem się za głowę jaka to była bzdura w moim wykonaniu. Chodzi mi o to, że przecież uczucie miłości jest absolutnie samowystarczalne. Nie ma już niczego ponad tym, co za tym idzie, po co komu cokolwiek innego? W dodatku też nigdy nic takiego nie może się "znudzić", choćby i przez wieczność. To niemożliwe i w ogóle przekładanie tego na coś takiego jak nuda jest w przypadku miłości totalnym nonsensem, jakby połączeniem zupełnie odrębnych niepasujących do siebie pojęć. Największe, najpiękniejsze uczucie, coś absolutnie najmocniejszego, co jest ponad wszystkim (mówię o miłości samej w sobie) - przecież absurdem byłoby chcieć czegokolwiek innego będącego "poniżej" takiego odczuwania, w dodatku w takim stanie w ogóle nie ma znaczenia coś takiego jak czas... Do czego zmierzam? Ano do tego, że chyba właśnie zrozumiałem, że taki i dokładnie tylko taki stan mógłby być istotnie absolutnym celem każdego z nas - takim finalnym, fundamentalnym, najwyższym i najważniejszym celem. Czymś najpotężniejszym, najmocniejszym i nierównającym się z niczym innym... Żyjąc - tutaj, teraz, na Ziemi, przecież można mieć doskonałe porównanie. Kochając kogoś nie ma dla człowieka niczego ważniejszego - człowiek nie może już wejść wyżej w tym co czuje. Czy potrzeba wtedy człowiekowi czegoś więcej? Nie, bo miłość jako najmocniejsza siła powoduje, że wszystko słabsze od niej nie ma już żadnego znaczenia, potwierdzi to przecież każdy. Rozciągając teraz taki stan na wieczność - przecież to byłoby coś najpiękniejszego co może człowieka spotkać... Nie wiem, czy ja to zrozumiale opisuję (pewnie nie), bo to trudno opisać, więc może skrótowo: ja to w pełni "kupuję" i nie mam już ku temu żadnych "ale". Najmniejszych. Tym samym, dziwię się teraz wszystkim moim wcześniejszym wpisom, w których pisałem, że "taka wieczna miłość nie może być celem samym w sobie, bo byłaby to jakaś stagnacja, nuda, nicość", że "uczucie to nie cel", że "tak być przecież nie może" itd. Sam nie wiem, czy ja byłem jakiś ślepy, że sobie tak tego nie przekładałem, nie wiem... W każdym razie coś mnie naszło i przy okazji chciałem to napisać, więc napisałem. Trochę przydługo, ale to i tak jest w wielkim skrócie. Nie wiem naprawdę dlaczego nigdy tego w taki sposób tego sobie nie tłumaczyłem, aż mi teraz z tym dziwnie. No i to z grubsza tyle. W skrócie.
„Bądź dobrej myśli, bo po co być złej.“ Stanisław Lem
|
|
|
|
|
|
|

|
|
 |
 |
sirAzgar |
 |
reputacja mistrzowska
     |
Załoga FN Ostatnio widziany(a): piątek, 19 sty 2018, 20:30 |
|
|
 |
Ja to nazywam skąpany w świetle , ale dobrze to ująłeś, ci którzy namiastkę tego przeżyją tu na ziemi zmieniają się diametralnie, ze złych ludzi stają się tymi którzy dążą do tej miłości jaką przez chwilę odczuli. A masz przykłady, ostatnio na głównej był list chłopaka który był zły i już na skraju wszystkiego, jak go to światło i miłość dopadła odmienił się w jednej chwili, to samo stało się ze mną, w jednej chwili z drania stałem się innym człowiekiem, nie da się opisać tego uczucia, a ta ziemska miłość chociaż tak piękna to tylko drobna namiastka tej wielkiej. Nie da się opisać, no nie da. Pisałem kiedyś o tym na forum jak pamiętasz.
Błąd jest przywilejem filozofów, tylko głupcy nie mylą się nigdy. Sokrates
|
|
|
|
|
|
|

|
|
 |
 |
szczyglis |
 |
reputacja mistrzowska
     |
OFICER TECHNICZNY Ostatnio widziany(a): niedziela, 10 lut 2019, 04:31 |
|
|
 |
Tak, pamiętam (tzn. to co pisałeś, nie list chłopaka). Ja natomiast w swoim przypadku akurat nie pisałem o żadnym świetle, pisałem po prostu o miłości, o samym tym uczuciu, że to jest najsilniejsza i najpiękniejsza rzecz, jaka może być i że to jest wszystko co wystarcza. Nie starałem się w żaden sposób tego "stopniować" na mniejszą, lub większą i nie chciałem w żaden sposób nazwać ziemskiej miłości jedynie namiastką - nie uważam jej za namiastkę. Miłość to miłość. Po prostu. Choć rozumiem, tzn. jestem sobie w stanie wyobrazić to o czym pisałeś Ty.
„Bądź dobrej myśli, bo po co być złej.“ Stanisław Lem
|
|
|
|
|
|
|
|